Dzisiaj woskowa choinka, muszę się przyznać, że zrobiłam ją już rok temu, ale wtedy nie miałam jeszcze bloga, więc pokazuję ją dopiero teraz.
Choinka, która wydaję mi się najbardziej pracochłonna, ale budzi zainteresowanie, każdy musi jej dotknąć;) A wszystko za sprawą wosku. Ktoś mógłby pomyśleć, że wystarczy przyczepić skrawki materiału i polać całą choinkę rozgrzanym woskiem. Niestety, wygląda to zupełnie inaczej. Najpierw z gąbki do sztucznych formujemy choinkę, później z flizeliny ( najlepiej w jasnym kolorze) wycinamy dużooo, bardzoooo dużooooo małych kwadracików ( 5-8 cm) Lepiej żeby były różne wielkości, bo na dół dajemy te większe, a zbliżając się do czubka te małe. Następnie za pomocą kleju na gorąco, sklejamy dwa rogi naszych kwadracików, tak żeby powstał rulonik zwężający się z jednej strony. Jest to niestety, ale najbardziej pracochłonne i czasochłonne. Szykujemy sobie tyle samo drucików ok 3 cm, i zginamy w widełlki. Potrzebna będzie jeszcze jakaś ładna doniczka i kij, na którym osadzimy naszą choinkę. Kiedy podstawa gotowa, rozgrzewamy wosk, żeby był płynny ( nie może być za gorący, bo po pierwsze poparzymy sobie ręce, a po drugie flizelina jest bardzo delikatna i może się topić) Dalej maczamy każdy rulon w wosku i za pomocą druta przyczepiamy do gąbki, zaczynając od dołu, tak jak dachówkę. I tak raz przy razie, od czasu do czasu podgrzewając wosk bo twardnieje, aż do samego czubka.
Siedziałam nad tym parę wieczorów, najgorsze jest sklejanie flizeliny, gwarantuje że paluchy poparzone, ale efekt końcowy to wynagradza. Jest piękna. Nauczyłam się jej robić w szkole florystycznej. Niektóre dziewczyny pracowały na zielonej flizelinie, i muszę przyznać, że też ładnie wyszło, podejrzewam, że każdy kolor byłby dobry, zależy od gustu;) Załączam parę zdjęć...
Jak Wam się podoba?
Pozdrawiam:*